Po co nam te plany ogólne?

land for sale sign against trimmed lawn background

Kilka dni temu na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowana została tabela uwag zgłoszonych do projektu zmiany ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym wraz z ich rozpatrzeniem. Potwierdziły się tym samym informacje, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii wycofa się z części rozwiązań zawartych w projekcie przekazanym do konsultacji. Dotyczyło to przede wszystkich tych najbardziej kontrowersyjnych rozwiązań odnoszących się np. do renty planistycznej czy też terminowości popularnych WZtek. Nie było jednak jasne czy regulacje te ulegną modyfikacji czy w ogóle znikną z ustawy. Lektura nowej wersji projektu nie pozostawia wątpliwości – Ministerstwo skapitulowało.

Podobnie jak wielu zainteresowanych tematem, nie byłem entuzjastycznie nastawiony do wybranych rozwiązań zaproponowanych w projekcie zmiany ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Moim zdaniem nie były one wystarczająco dobrze dopasowane do celu, który chcieliśmy osiągnąć. W rezultacie wychodziły one zdecydowanie poza zakres konieczny do pilnej regulacji, co spotkało się z krytyką wielu środowisk. Trzeba jednak oddać projektodawcy, że podjął próbę załatwienia tematów trudnych, których pominięcie stawia pod znakiem zapytania sens całej tej "rewolucji". Spodziewałem się dużej liczby uwag i szczerze mówiąc miałem wielką nadzieję, że otworzą one pole do dyskusji i wypracowania rozsądnych, być może nawet kompromisowych rozwiązań. Stało się inaczej. Z reformy został nam ogryzek.

Czy nam się to podoba czy nie reforma planowania przestrzennego wymaga niepopularnych decyzji. Bez nich nie ma ona najmniejszego sensu. Tu się mleko już dawno rozlało i nie ma co liczyć, że samorządy same dadzą radę to posprzątać, bo one każdą planistyczną decyzję rozpatrują w kontekście możliwości pojawienia się roszczeń odszkodowawczych. Nie ma też co liczyć na powszechną aprobatę dla proponowanych zmian. Ten bezład po prostu wielu się bardzo opłaca. Gminy doszły jednak do ściany. Tam gdzie jest duże pokrycie planami miejscowymi nie ma już jak się ruszyć. Została kreatywna księgowość przy tworzeniu bilansów zagospodarowania terenu. Mało kto się wycofuje z podjętych błędnie decyzji w obawie przed kosztami. Jaki jest efekt? Dokładamy coraz to nowe tereny budowlane zarówno za pośrednictwem WZtek jak i nowych planów. Nie ma specjalnego znaczenia na jakiej podstawie powstaje nadpodaż. Jej efekt jest zawsze taki sam. Zabudowa pięknie nam się rozprasza, a koszty planowania rosną niebotycznie. Dokładamy i dokładać będziemy. WZtki pozostaną bezterminowe, mnożenie terenów pod zabudowę dalej będzie dla właściciel gruntów niemal bezkosztową inwestycją, a zmiany odroczone w czasie tylko zachęcą innych do zabezpieczenia swoich gruntów przed niekorzystnymi rozwiązaniami. Na koniec przyklepiemy sobie tą całą gigantyczną nadpodaż planem ogólnym, który już nie będzie tylko kierunkiem rozwoju, a prawem lokalnym. Oczywiście te plany nie zrobią się za darmo. Nawet jeżeli jakimś cudem uda się pozyskać na to środki z KPO, to samorządy będą musiały dołożyć drugie tyle. Pytanie tylko po co, skoro realnie ta reforma nic nie zmieni.